O „fikcyjnych naborach” w samorządach i nie tylko

Wojciech Kaczor By Wojciech Kaczor
7 Min Read

Sprawne Państwo jest przestrzenią do dyskusji o i działań na rzecz administracji rządowej, jako że właśnie tę część administracji publicznej uważamy za układ nerwowy naszego państwa i to na niej najlepiej się znamy. Tym niemniej jest wiele aspektów funkcjonowania wspólnych dla wszystkich segmentów administracji publicznej i z tego właśnie powodu polecamy Państwu bardzo ciekawy tekst dr. Jarosława Dolnego w serwisie Prawo.pl.

TEKST: Kandydat bez kurtki, czyli o naborze na stanowiska urzędnicze w samorządzie

W rozdziale II Konstytucji RP, wśród wielu innych „wolności, praw i obowiązków człowieka i obywatela” w art. 60 zapisano:

Obywatele polscy korzystający z pełni praw publicznych mają prawo dostępu do służby publicznej na jednakowych zasadach.

Piękne to zdanie, mogłoby zawisnąć pro memoria na wejściu do każdego polskiego urzędu. Szkoda tylko, że rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana. Autor celnie wskazuje, obrazując jak niekiedy daleko jest od teorii do praktyki, na „kandydatów bez kurtki”, a więc na sytuacje, w których w mroźnej zimie, przed pokojem, w którym odbywają się rozmowy kwalifikacyjne na wolne stanowisko urzędnicze, siedzi grupka kandydatów, wśród których tylko jedna osoba jest bez kurtki. Kurtkę oczywiście ma, ale zostawiła ją piętro wyżej, w pokoju, w którym już od dłuższego czasu pracuje, a do konkursu wystartowała tylko po to, żeby zmienić dotychczasowy charakter pracy (np. przejść z umowy cywilnoprawnej lub z umowy zastępstwa na stabilniejszą umowę o pracę). Nabór rozpisano „bo trzeba”, ale zwycięzca jest właściwie z góry określony, a reszta kandydatów stanowi tylko tło dla podjętej wcześniej decyzji.

Chociaż dr Dolny opisuje to w kontekście samorządowym, to problem „fikcyjnych naborów” (albo może „fikcyjnie otwartych naborów”) jest problem powszechnym, zdarzającym się także w administracji centralnej. Jest to problem wykraczający zresztą poza zagadnienie uczciwości konkretnego postępowania rekrutacyjnego. To po prostu kwestia zaufania obywateli do państwa; zaufania wystawianego na szwank za każdym razem, gdy pomimo świetnego przygotowania i spełnienia wszystkich wymogów przez kandydata, któremu bardzo zależy na pracy w danym urzędzie, ostateczna decyzja jest odmowna.

Dr Dolny szuka rozwiązania dla „fikcyjnych naborów” w umożliwieniu przyjmowania pracowników samorządowych inną ścieżką rekrutacyjną niż opisaną w aktualnym brzmieniu przepisów ustawy o pracownikach samorządowych.

Wobec tego można zastanowić się nad zmianą przepisów prawnych, aby stworzyć warunki do zatrudnienia osoby, która sprawdziła się w trakcie dotychczasowego zatrudnienia, bez przeprowadzenia naboru. Okres pracy na zastępstwie, na stanowisku pomocniczym, umowie cywilnoprawnej czy stażu z urzędu pracy, wydaje się być wystarczającym egzaminem na stanowisko urzędnicze. W takim wypadku niewątpliwie byłoby mniej naborów na stanowiska urzędnicze, ale za to byłaby większa szansa na znalezienie pracy w naborach przeprowadzanych w takim toku. Oczywiście ewentualna zmiana przepisów powinna pozostawać w zgodzie z art. 60 Konstytucji RP.

Problem jednak w tym, że to otwierałoby drogę do służby publicznej także osobom, które nigdy w niej miejsca znaleźć nie powinny. Mam tu na myśli takie osoby, które po prostu „chcą się zaczepić”, bez większych kompetencji, a tym bardziej bez większych ambicji, aby swoją pracą zrobić coś dobrego dla wspólnoty, dla której mają pracować (lokalnej, regionalnej lub dla całego kraju). Jak zabezpieczyć się w takich okolicznościach przed urzędnikami BMW (biernymi, miernymi, ale wiernymi – swoim patronom)?

Sam nie mam dobrej odpowiedzi na to pytanie, ale skłaniałbym się (na pewno w przypadku administracji rządowej) ku rozwiązaniom opierającym się na maksymalnej jawności z jednej strony i odpowiedzialności osób decyzyjnych z drugiej.

Skoro, w myśl art. 115 § 13 Kodeksu karnego funkcjonariuszem publicznym jest każda „osoba będąca pracownikiem administracji rządowej, innego organu państwowego lub samorządu terytorialnego”, to dlaczego nie nałożyć na wszystkie urzędy obowiązku publikowania pełnego i stale aktualizowanego zestawienia zatrudnionych w nich urzędników (na przykład wraz z podaniem przypisania do komórki organizacyjnej, stanowiskiem oraz datą zatrudnienia)? Czy fakt płacenia urzędnikom wynagrodzeń ze środków publicznych nie stanowi wystarczającego uzasadnienia dla większej transparentności w polityce kadrowej? Zrozumiałe poczucie dyskomfortu u pewnej grupy urzędników powinno być tutaj w pełni rekompensowane pewnością opinii publicznej (lokalnej lub ogólnokrajowej), że żaden „pociotek” tego czy innego polityka nie będzie zatrudniony bez obawy, że ktoś to nagłośni i że trzeba się będzie z takiej decyzji przynajmniej gęsto tłumaczyć.

Z drugiej strony przestrzegałbym przed całkowitym pozbawianiem politycznych decydentów możliwości zatrudniania faktycznie wybitnych fachowców z pominięciem standardowej procedury rekrutacyjnej (przypominają mi się słowa byłego ministra, a obecnie posła – Janusza Cieszyńskiego – o „dokumentnie spartaczonym procesie naborów”). Minister, wojewódzki inspektor albo burmistrz powinien móc, w określonych okolicznościach, powierzać pewne zadania osobom, które dysponują unikalnymi kompetencjami i gwarantują solidne wykonanie zadania. Jednak w takiej sytuacji, dla uniknięcia patologii skrajnego subiektywizmu („Moim zdaniem Janek świetnie sprawdzi się na stanowisku dyrektora działu prawnego. No i co z tego, że nigdy prawa nie studiował!? Mądry jest, szybko się douczy czego trzeba!”) konieczne byłoby wymuszenie na decydentach, aby brali pełną odpowiedzialność za takie decyzje i własną głową ręczyli za kompetencje wyłonionych w ten sposób pracowników. A więc znowu – karty na stół! Za każdym razem, na stronie internetowej urzędu powinna znaleźć się czytelna informacja, że w dniu takim a takim, taki a taki fachowiec został zatrudniony na takim a takim stanowisku z pominięciem standardowej procedury rekrutacyjnej. Dalej powinno znaleźć się miejsce na uzasadnienie tej decyzji, zakres obowiązków zatrudnionego pracownika oraz czas, po którym upublicznione zostanie w jakim stopniu ów fachowiec wywiązał się z postawionych przed nim zadań.

Wiem, nie ma takich mechanizmów, których nie dałoby się obejść. Problem jednak w tym, że jeśli znowu poddamy się naszemu polskiemu defetyzmowi, temu przeklętemu „Zawsze tak było”, to dalej na nasze państwo, na jego instytucje i na osoby w nich zatrudnione, patrzyć będziemy z podejrzliwością („Kogo znasz, że tam pracujesz?”) i powątpiewaniem w kompetencje funkcjonariuszy publicznych. A przecież wiadomo, że na zaufanie zawsze trzeba sobie zasłużyć.

Leave a comment