Marcin Kędzierski na łamach portalu Klubu Jagiellońskiego podjął się próby opisu przyczyn „kryzysu odrzańskiego” – głośnej sprawy poważnego zatrucia wody w drugiej co do wielkości polskiej rzece. W swoim tekście przedstawił trzy procesy, które jego zdaniem mogą odpowiadać za taką, a nie inną reakcję władz i instytucji publicznych. Wszystkich, którzy jeszcze tego nie zrobili gorąco zachęcam do poświęcenia kilku minut na lekturę tej ciekawej analizy. Bardzo się cieszę, że kogoś jeszcze interesuje temat sprawności państwa i warunków pracy jego funkcjonariuszy. Poniżej kilka słów ode mnie, nie wiem, polemiki, a może po prostu własnych refleksji w temacie.
Tekst dostępny jest na stronie Klubu Jagiellońskiego.
Rzeczywistość polityczna nigdy jednak nie jest statyczna. Pewnie potrzeba jeszcze sporo czasu, aby dokonać kompleksowego podsumowania praktyki rządzenia Zjednoczonej Prawicy, ale można odnieść wrażenie, że zwłaszcza od momentu objęcia urzędu premiera przez Mateusza Morawieckiego nasze państwo przeszło na model zarządzania biznesowego
Nie, nie przeszło, w polskiej administracji nie ma zarządzania biznesowego. Wspomniana „administracja równoległa” (choć może lepiej byłoby to nazwać „Zespołem ds. Projektów Nadzwyczajnych”, bo mówimy jednak o komitecie sterującym, który podejmuje kierunkowe decyzje, ale pracę zleca już jak najbardziej klasycznej administracji) jest ledwie małym wycinkiem znacznie większej całości, a jeśli przyjąć, że rzeczywiście takie zjawisko istnieje – wpływa bardziej na powodzenie tej czy innej inicjatywy, a nie całego państwa.
W dalszym ciągu czysta, partyjna, najbardziej medialna polityka miesza się do zarządzania państwem w stopniu bardzo umiarkowanym, jeśli jest to 5% spraw, którymi na co dzień zajmują się urzędnicy administracji centralnej, to i tak dużo. Codzienność administracji to, być może nieciekawe dla wielu, ale administrowanie właśnie – bieżące zawiadywanie tą ogromną maszynerią, która sprawia, że jakoś – raz lepiej, raz gorzej – funkcjonują te wielkie segmenty sektora publicznego: edukacja, służba zdrowia, bezpieczeństwo publiczne, infrastruktura drogowa i kolejowa itd. Ma to swoje dobre i złe strony. Dobre jest to, że dzięki tak niewielkiemu, wbrew pozorom, wpływowi partyjnej, „gorącej” polityki na sprawy bieżące państwa nadal istnieje służba cywilna, a w niej także tacy ludzie, którym prywatnie z obecną ekipą rządzącą nie jest po drodze, ale mogą i chcą pracować na swoim odcinku i czerpać z tego satysfakcję. Gorsza jest natomiast swoista „wegetacja” tejże służby. Pewnie gdyby była w centrum każdej politycznej zawieruchy, gdyby w powszechnej opinii była tak istotna, jak w rzeczywistości jest, być może nie schodziłaby jeśli nie z pierwszych stron gazet, to przynajmniej z toczącej się na różnych forach debaty publicznej o stanie państwa. Tymczasem zeszła już bardzo dawno temu i nic nie wskazuje na to, aby w najbliższym czasie miała znowu się pojawić.
Trzeba sobie powiedzieć wprost – większość ze wspomnianych zadań, może za wyjątkiem Polskiego Ładu, została zrealizowana dobrze lub bardzo dobrze, a co najważniejsze – nadspodziewanie szybko. Oczywiście można doczepić się do specyfiki funkcjonowania Tarczy Finansowej PFR (…) czy Narodowego Programu Szczepień, ale z perspektywy obywatela oba te rozwiązania były bardzo user friendly i mogłyby stanowić wzór dla administracji innych państw rozwiniętych
Znowu, jeśli przyjąć za autorem, że faktycznie mamy do czynienia z czymś na kształt „administracji równoległej”, to kluczowym pytaniem jest, czy byłaby ona w stanie „dowieźć” tematy znacznie większe, zachwaszczone, a przez to zdecydowanie mniej sexy (uzdrowienie służby zdrowia, odwrócenie negatywnych trendów w edukacji i nauce polskiej, sytuacja instytucji kultury itd.). Piszę to do wszystkich, którzy może wyciągają błędny wniosek, że skoro Michałowi Dworczykowi udał się Narodowy Program Szczepień w taki właśnie, „równoległy” sposób, to czemu tak samo nie „ogarnąć” też innych tematów. Zgadzam się z M.Kędzierskim, że już dwa kryzysy na raz obnażają słabość takiej metody rządzenia. Tym bardziej w wielkich, niekryzysowych tematach sieć komplikacji, powiązań, prawnych uwarunkowań i nachodzących na siebie kompetencji wielu podmiotów jest zbyt gęsta.
Potrafię sobie wyobrazić, a nawet zrozumieć, że ktoś w KPRM na sygnał o zanieczyszczeniu Odry mógł pomyśleć: „a dajcie Wy mi spokój z jakimiś rybami! My tu na gwałt szukamy węglarek, a jak ich nie znajdziemy, to zimą ludzie będą marznąć i wywiozą nas na taczkach”.
To już jednak political fiction. Interesującą koncepcję „administracji równoległej” autor rozwija tutaj do poziomu absolutnej dominacji takiego bytu nad całą resztą aparatu władzy. Tak jakby nie było już nadzoru ministrów nad inspekcjami. Jakby nie było kolegialnej Rady Ministrów. Jakby nie było jakichkolwiek mechanizmów zarządzania kryzysowego. No nie, to wszystko działa, lepiej czy gorzej, ale działa. Przypisywanie „ekipie Morawieckiego” domniemanego monopolu na decyzyjność jest pewnym nadużyciem.
Trudno powiedzieć, czym było to spowodowane. Brakiem kompetencji przywódczych? Poczuciem politycznej słabości? A może strachem przed zgłoszeniem do centrali, że na ich terenie dzieje się coś niedobrego, bo może to skutkować utratą stanowiska? Może każdym z tych powodów po trochu?
Autor szuka tutaj przyczyn dla spóźnionej reakcji na pierwsze sygnały o zatrutej wodzie w Odrze. Nie wspomina jednak o pewnej bardzo błahej kwestii, która mogła w tym przypadku okazać się decydująca. O komunikacji. O zdolności do zrozumiałego nadawania ważnych informacji i o zdolności do poprawnego ich odbierania. I o całej masie czynników, które taką prostą zdolność utrudniają: o nadprodukcji pism, o może zbyt wertykalnej strukturze urzędów, o gdzie nie gdzie folwarcznej kulturze organizacyjnej i pańszczyźnianym stylu zarządzania. Poważne kłopoty mogą wynikać z banalnych powodów, które będą się jednak mścić z coraz większą siłą jeśli „zarządzanie publiczne” pozostanie w Polsce przedmiotem akademickich rozważań, a nie wciąż ulepszaną praktyką administracji publicznej.
Czy ktoś z nas ma przekonanie, że jako państwo nauczyliśmy się czegoś w pandemii, co pozwoliłoby nam uniknąć podobnej tragedii w przyszłości?
Bomba! Bardzo ciekawe i ważne pytanie: czy instytucje publiczne w Polsce systemowo wyciągają wnioski z zakończonych projektów i gromadzą je, aby wykorzystać w przyszłości? Zdarzyło mi się być na stażu w jednym z ministerstw w Wielkiej Brytanii. Ministerstwo to (Department for Business, Innovation and Skills) zajmowało się wtedy promowaniem zmian w prawodawstwie UE (tak, tak, piękne czasy przed-brexitowe…), które miały pozytywnie wpłynąć na konkurencyjność tamtejszych przedsiębiorców. Na sam koniec stażu uczestniczyłem w spotkaniu, na którym omawiano wszystkie sukcesy i porażki związane z publikacją i promocją raportu „Cut EU red tape. Report from the Business Taskforce„. Raport podsumowujący z tego projektu trafił do repozytorium, z którego skorzystać mogli potem wszyscy, szukający inspiracji przy tworzeniu nowych rozwiązań. Da się. Uczmy się i my, tak na własnych sukcesach, jak i na niepowodzeniach, i nie bójmy się dzielić swoimi przemyśleniami z innymi. Jako wspólnota będziemy o tyle mądrzejsi, bogatsi i bezpieczniejsi.
Wreszcie trzecia nauka dotyczy konieczności istotnego wzmocnienia inspekcji, w tym zwłaszcza przyśpieszenia ich cyfryzacji oraz zwiększenia stopnia wzajemnej współpracy.
Zgoda w tym względzie, ale z jednym małym zastrzeżeniem. Wzmocnieniem nie może być wyłącznie samo tylko „podsypanie” środkami budżetowymi lub uzbrojenie w nowy, nawet najlepszy system IT. Zwiększenie pensji inspektorów (i szerzej – wszystkich funkcjonariuszy publicznych) samo tak wiele nie zmieni. Owszem, może zmniejszy poziom frustracji i odejść (a to duży plus), ale nie sprawi, że zmienią się negatywne, a mocno już zakorzenione nawyki. A co do cyfrowej transformacji, to czy uruchomienie platformy do komunikacji elektronicznej ePUAP radykalnie zmniejszyło obieg korespondencji papierowej? Raczej nie, bo wciąż zbyt wielu urzędników ePUAP-u albo nie rozumie, albo się go boi, albo kojarzy z częstymi awariami z wcześniejszych lat. Wzmocnienie administracji publicznej powinno być więc przeprowadzone równolegle na wielu płaszczyznach – finansowej, technologicznej, organizacyjnej, przywództwa, kompetencji i w końcu: poczucia godności, bo zbyt mocno weszło do naszych głów przekonanie, że urzędnik to ten gorszy, któremu czegoś zabrakło żeby dać sobie radę w biznesie…
Ostatnio natknąłem się na taką wypowiedź byłej brytyjskiej premier, Theresy May:
Dobry rząd potrzebuje polityków i służby cywilnej, pracujących razem, w jednej drużynie. Każdy powinien być tu zdeterminowany, aby przygotowywać najlepsze rozwiązania dla społeczeństwa, któremu służymy.
Niczyja „drużyna” czy też inna „administracja równoległa” na dłuższą metę nie zastąpi sprawnie zarządzanych instytucji publicznych i ludzi, którzy zawodowo, rzetelnie, bezstronnie i politycznie neutralnie wykonują zadania państwa. Dlatego tak ważne jest żeby ten temat wydobywać z niebytu.