Krajowa Szkoła Administracji Publicznej. Państwowcy potrzebni na wczoraj

Źródło: Wikipedia (Adrian Grycuk)
Wojciech Kaczor By Wojciech Kaczor
17 Min Read

Dostrzeganie patologii polskiego życia publicznego jest banalnie proste, a ich ciągłe opisywanie – jałowe. Ale już zapobieganie im to wyzwanie, które może stać się nie tylko „ścieżką kariery”, ale wręcz życiowym powołaniem i pasją. Krajowa Szkoła Administracji Publicznej, przy wszystkich swoich mankamentach, jest  szansą na ciekawe, pełne sensu życie zawodowe. Wszyscy ci, którzy myślą o naszym państwie na poważnie, powinni zastanowić się nad aplikowaniem do „Szkoły Rycerskiej III RP”.

Artykuł opublikowany na łamach portalu Klubu Jagiellońskiego.

Żyjemy w ułomnej, ale jednak demokracji. Zakończona przed miesiącem kampania wyborcza oraz wybory prezydenckie dały nam poczucie współtworzenia przyszłych losów naszej ojczyzny. Oglądaliśmy debaty, dyskutowaliśmy lub ostro spieraliśmy w gronie rodziny czy ze znajomymi. Jako obywatele czuliśmy, że coś od nas zależy.

Co widać, czego nie widać

„Wiem, że nic nie wiem”. Przyznanie się do własnej niewiedzy jest pierwszym krokiem do prawdziwej mądrości. Taka postawa jest kluczem do wejścia na ścieżkę prawdziwego rozwoju nie tylko osobistego, ale także tego „narodowego”. Jako wspólnota wciąż jesteśmy jednak na etapie, w którym raczej „nie wiemy, że niczego nie wiemy”.

Większość z nas zna się na polityce (zupełnie jak na piłce nożnej) o tyle, że potrafi wymienić nazwy kilku partii, nazwiska ich liderów czy przywołać ostatnie najostrzejsze wypowiedzi partyjnych harcowników. Ekscytujemy się tym, co przebija się do mediów w przekonaniu, że to jest właśnie to, co istotne; że ten cały teatr jest jakąś formą „rozumnej troski o dobro wspólne”.

Uświadomienie sobie przez Polaków, że polityka to coś donioślejszego, że gdzieś poukrywane są niezwykle skomplikowane tryby Wielkiej Machiny Państwa Polskiego, byłoby dla naszej przyszłości momentem przełomowym.

Pozwoliłoby bowiem odejść od „demokracji plebiscytowej”, ocierającej się momentami o ochlokrację. Przeszlibyśmy do bardziej świadomego i – kto wie – być może bardziej efektywnego sprawowania „władzy zwierzchniej Narodu” poprzez swoich przedstawicieli.

Politycy, którzy stale zabiegają o naszą uwagę, stanowią przecież tylko czubek „państwowej” góry lodowej. Są częścią lepiej widoczną niż ta pozostająca w ukryciu i – w sposób uświadomiony lub nie – robią wszystko, aby wypełniać sobą całą przestrzeń dyskusji o Polsce. Wciąż jednak są tylko jedną ze składowych większego systemu.

Różnice programowe, estetyczne czy moralne, jakie widzimy między kandydatami na wysokie stanowiska publiczne, miałyby – według partyjnej logiki – decydować o tym, czy czeka nas okres prosperity, czy dołka. Powstaje wrażenie prawdziwej jaskini Platona, w której obywatele wpatrują się w cienie na ścianie, a opiniotwórcze elity zapewniają im niekończący się spektakl.

Administracja publiczna – balast czy czynnik rozwojowy?

Front office i back office to terminy kojarzone raczej z biznesem niż z instytucjami państwa. Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że wielu naszych znajomych zatrudnionych we wszelkiej maści globalnych korporacjach mówi o sobie jako o „analitykach”, „deweloperach”, „pracownikach complience” czy innych „risk managerach”. Są to zatem ludzie, którzy nie pracują bezpośrednio z klientami swojej firmy, ale właśnie na zapleczu, gdzie wykonują najróżniejsze czynności, aby finalnie klienci byli zadowoleni (a firma – coraz bogatsza).

Państwo, przy całej swojej złożoności i niejednorodności, działa bardzo podobnie. Owszem, zatrudnia wielu urzędników do pracy „na pierwszej linii frontu”, w stereotypowych urzędowych okienkach, gdzie obywatel musi pobrać numerek i cierpliwie oczekiwać na wezwanie do wolnego stanowiska.

Są to jednak przede wszystkim „usługi podstawowe”, takie jak wydawanie dowodów osobistych czy paszportów, przyjmowanie różnych wniosków, wydawanie zaświadczeń itd. Mowa także o usługach lokalnych, świadczonych przez urzędy gmin na rzecz mieszkańców, którzy nie oczekują niczego więcej niż to możliwie szybkiej i rzetelnej realizacji.

Wiele osób patrzy w ten sposób na całą administrację publiczną – jako na lepszą lub gorszą „obsługę klienta”. Umyka im jednak to, że wydanie tych wszystkich dokumentów wymaga pracy wielu innych urzędników, którzy nie są widoczni, bo pracują w backoffice-ie. To pracownicy jednostek samorządowych, ale przede wszystkim – administracji centralnej, często oddalonej od obywateli o setki kilometrów.

Jako wspólnocie politycznej, dysponującej niepodległym i w miarę suwerennym krajem w Europie Środkowej, umyka nam wciąż to, że administracja publiczna to de facto układ nerwowy współczesnego państwa.

Nie decyduje ona wprawdzie o kierunkach rozwojowych państwa, ale od jej sprawności i „drożności” zależy w dużej mierze to, czy sygnały wysyłane z ośrodków decyzyjnych będą skutkowały realnymi działaniami poszczególnych „członków”, czy też rozejdą się bez wyraźnego przełożenia na nasze życie.

Administracja nie tylko wykonuje polecenia polityków, ale współuczestniczy w ich wydawaniu. Politycy podejmują przecież decyzje w oparciu o dane zbierane, przetwarzane i interpretowane właśnie przez urzędników.

Dostają na swoje biurka syntetyczne dokumenty z kilkoma wariantami działania. Wynikają one często z wielomiesięcznej pracy zespołów eksperckich, rozsianych po różnych urzędach i wyspecjalizowanych jednostkach.

Decydentów nie interesuje przy tym to, jak pracochłonny był wysiłek, który doprowadził do powstania materiału, który mają w rękach, ani warunki, w jakich pracowali podlegli mu ludzie. Często nie zdają sobie sprawy, że od tego, jakim dany urząd jest pracodawcą, zależy jakość świadczonych usług.

Według najnowszych danych Głównego Urzędu Statystycznego w administracji publicznej w Polsce pracuje ponad 445 tysięcy urzędników, z czego ok. 261 tysięcy w administracji samorządu terytorialnego, a ok. 184 tysiące w administracji rządowej.

W ramach tej drugiej grupy zatrudnieni są członkowie korpusu służby cywilnej, a więc urzędnicy rządowi pracujący:

„w celu zapewnienia zawodowego, rzetelnego, bezstronnego i politycznie neutralnego wykonywania zadań państwa” (art. 153 Konstytucji RP).

Wielu z nich nie ma kontaktu z obywatelami, dla których pracują. Stanowią jednak pamięć instytucjonalną naszego państwa i to od ich pracy zależy w dużej mierze jakość naszego życia.

Kuźnia kadr III RP

Po zmianie ustrojowej, u zarania III RP pojawiła się myśl, że potrzebna jest jej placówka, która kształcić będzie nowe elity państwotwórcze. Takie, które w administracji rządowej , u boku demokratycznie wybieranych polityków, będą współtworzyć nową rzeczywistość. Już rząd kontraktowy Tadeusza Mazowieckiego stanął przed nie lada wyzwaniem politycznym, a jednocześnie na wskroś „technicznym” (operacyjnym).

W kategoriach systemowych trudno nie dostrzec oczywistej dysfunkcji: nowa Rada Ministrów zostaje z dnia na dzień na szczycie kształtowanej od dekad maszynerii, której funkcjonowanie pozostaje w ręku pracowników uformowanych – rzecz jasna – odpowiednio do zadań wyznaczonych owej maszynerii (administracji) w dawnym systemie.

A administracja PRL w swej istocie byłą poważnie ułomna na skutek ograniczenia jej funkcji tylko do wąsko pojmowanych zadań wykonawczych, które nie były zastrzeżone dla symetrycznie zbudowanego aparatu PZPR.

– pisała prof. Maria Gintowt-Jankowicz w książce Apolityczność stosowana. Moje lata ze służbą cywilną.

Pytanie, które wtedy sobie zadawano, było ze swej natury fundamentalne: jak tu w ogóle rządzić, kiedy narzędzia, którymi się dysponuje, są niedostosowane do nowych realiów? Jak zaufać ludziom, którzy do niedawna utrzymywali realny socjalizm, a teraz mają budować ustrój oparty na wolności działalności gospodarczej oraz własności prywatnej?

Wyzwań strategicznych nie brakowało, problemy społeczno-ekonomiczne rosły z dnia na dzień. Mimo to – z dzisiejszej perspektywy paradoksalnie – znajdowali się ludzie, którzy w tym całym ustrojowym zamieszaniu myśleli o administracji i o urzędnikach rodzącej się III Rzeczypospolitej.

I tak uchwałą Rady Ministrów z 30 maja 1990 r. utworzono Krajową Szkołę Administracji Publicznej (KSAP) – „służącą kształceniu i przygotowywaniu do służby publicznej kadr wyższych urzędników administracji Rzeczypospolitej Polskiej”. Nie jako uczelnię wyższą, ale jako jedyną w kraju jednostkę podległą bezpośrednio Prezesowi Rady Ministrów.

Podległość ta nie jest bez znaczenia, bo mówimy tu o organie, który, na mocy uchwalonej po kilku latach konstytucji, „kieruje pracami Rady Ministrów” (art. 148). Ta zaś „kieruje administracją rządową” (art. 146), w której – „w celu zapewnienia zawodowego, rzetelnego, bezstronnego i politycznie neutralnego wykonywania zadań państwa” – działa wspomniany już korpus służby cywilnej (art. 153).

Po co nam ambitni urzędnicy?

KSAP miał wtedy i ma nadal jeden cel nadrzędny – profesjonalizację kadr odrodzonego państwa polskiego; pośrednio: poprawę jakości instytucji rządowych. Wszystkie urzędy administracji publicznej, i te centralne, i te „bliższe ciału”, opierają się przede wszystkim na ludziach, którzy ją tworzą.

Owszem, nad „Kasiami”, „Krysiami” i „Pawłami” są  nadzorujący ich kierownicy (ministrowie, wojewodowie, prezydenci miast i wójtowie), ale to osoby z niższych szczebli ponoszą odpowiedzialność za rzetelne i terminowe realizowanie konkretnych spraw. To oni mozolnie ciągną wagony, a ich zwierzchnicy dumnie informują o sukcesach lub ponoszą polityczną konsekwencje co bardziej spektakularnych porażek.

Na przestrzeni minionych 35 lat funkcjonowania Krajowa Szkoła Administracji Publicznej „wpuściła” do administracji publicznej już blisko półtora tysiąca absolwentów. Wśród nich m.in. Władysława Stasiaka, Elżbietę Bieńkowską, Mariusza Błaszczaka, Roberta Kupieckiego, Jana Pastwę, Waldemara Dubaniowskiego, Pawła Chorążego.

Szkoła ta miała w założeniu kształcić przyszłych urzędników wyższego szczebla. Owszem, robiła to (wśród jej absolwentów jest niemała grupa dyrektorów departamentów w wielu ważnych instytucjach), ale bez silnego zakorzenienia w szerszym „ekosystemie” państwa i bez aktywnej polityki administracyjnej kolejnych rządów robiła to bardziej pomimo ogólnego nastawienia do profesjonalizmu sektora publicznego niż zgodnie z jakąś większą strategią.

Kandydaci poddawani byli wszechstronnym i wymagającym egzaminom, nowi słuchacze poznawali niuanse działania państwa polskiego i struktur UE (także w trakcie staży krajowych i zagranicznych). Finalnie jednak absolwenci KSAP-u kierowani byli zazwyczaj do urzędów, w których nikt nie miał żadnej spójnej wizji w kwestii tego, jak ten potencjał i tę inwestycję najlepiej wykorzystać.

Większość z nich potrafiła odnaleźć się w często niesprzyjających okolicznościach „betonowej” administracji. Pozostali zaś, po odpracowaniu obowiązkowej 5-letniej „lojalki”, znajdywali pracę w innych organizacjach, bardziej otwartych na ambitnych ludzi z cennym doświadczeniem w ważnych instytucjach państwowych.

W ostatnich latach na te systemowe problemy nałożyła się też polityczna wojna polsko-polska i kłopotliwy patron KSAP-u, którym od 2017 roku jest śp. Lech Kaczyński. Dlaczego kłopotliwy? Nie ze względu na ocenę samej prezydentury, na jej sukcesy lub porażki, a ze względu na fakt, że służba cywilna i sama Szkoła powinny zachować neutralny politycznie charakter.

Cały korpus rządowych urzędników, a w szczególności ta elitarna, starannie wyselekcjonowana i poddana gruntownemu kształceniu grupa „ksaperów”, zawsze miał i nadal ma służyć wszystkim kolejnym, demokratycznie wybranym rządom RP, niezależnie od prywatnych poglądów .

Czy najzdolniejsi absolwenci polskich uniwersytetów mogli mieć pewność, że kształcenie w Szkole im. Lecha Kaczyńskiego będzie dobrym przygotowaniem do takiej właśnie, powtórzmy, politycznie neutralnej służby?

Pobudki osób, które nie zdecydowały się na tę ścieżkę kariery, były zapewne różne. Faktem pozostaje, że z niegdyś obleganej i cieszącej się dużym uznaniem instytucji, KSAP stał się placówką, która mierzyła się w ostatnich latach ze stale słabnącym zainteresowaniem.

Nowe otwarcie, nowe możliwości?

Zmiana władzy w 2023 roku nie przyniosła wielkiego przełomu w funkcjonowaniu KSAP-u, acz zafundowała zmianę dotychczasowej dyrekcji. Z pewnością da się to wyczuć, gdy spojrzymy na liczbę nowych inicjatyw oraz nowy entuzjazm w prowadzeniu polskiej odpowiedniczki francuskiej École nationale d’administration.

Przede wszystkim zdecydowano się na uruchomienie rekrutacji do Szkoły w aż dwóch różnych trybach: stacjonarnym i dualnym (na który rekrutacja już się zakończyła, stąd pominę w tym miejscu jego szczegółowy opis). Tryb stacjonarny stanowi okręt flagowy (jeśli nie rację bytu) rządowej placówki z Wawelskiej 56.

Zgodnie z informacją ze strony internetowej KSAP-u, jest to „okazja, by poszerzyć wiedzę, zyskać bardzo konkretne umiejętności, nawiązać wartościowe relacje, popracować nad językiem obcym i zdobyć bezcenną międzynarodową praktykę urzędniczą”.

Wymagane jest wykształcenie wyższe, ale bez wskazania konkretnego kierunku. Stanowi to szansę dla tych, którzy nie kończyli najbardziej oczywistych dla administracji kierunków, takich jak prawo, administracja czy ekonomia. W  ogólnodostępnych ogłoszeniach o pracę w służbie cywilnej jest to często warunek niezbędny.

Kształcenie stacjonarne to również dobra okazja do pełnego zanurzenia w polski „deep state”. Można dzięki temu zyskać horyzontalną, a nie tylko specjalistyczną wiedzą na temat tego, jak działa państwo oraz – co być może najważniejsze – poznać  innych urzędników-absolwentów, którzy są ogromnym rezerwuarem wiedzy i doświadczenia w innych urzędach i w innych działach administracji rządowej.

Pachnie kolesiostwem? Cóż, z siecią kontaktów jest jak z tym nożem, którym można i pokroić chleb, i zranić człowieka. Wszystko zależy od jednostki i jej postawy etycznej. Pomijając potencjalne patologie, taka społeczność absolwencka ma ogromne znaczenie, szczególnie że wciąż  brak naszemu państwu kultury dzielenia się wiedzą w polskiej administracji, a silosowość bywa momentami absurdalna. Szybki telefon do innego absolwenta KSAP-u może zdziałać niekiedy więcej niż kilkanaście oficjalnych pism wysyłanych między jednym a drugim urzędem.

W trakcie półtorarocznego kształcenia słuchacze Krajowej Szkoły otrzymują miesięczne stypendium w wysokości 4900 zł brutto. To mało jak na realia warszawskiego rynku najmu oraz rynku pracy, ale czego się spodziewać w kraju, w którym w kluczowych ministerstwach, na bardzo odpowiedzialnych, specjalistycznych stanowiska urzędniczych płaci się niekiedy niewiele więcej?

Pewnym pocieszeniem i zachętą dla potencjalnych kandydatów może być możliwość korzystania z tzw. Kolegium KSAP w samym centrum Warszawy. Jest to rodzaj akademika, który klimatem przypomina wprawdzie późnego Gomułkę, ale cenowo pozostaje bardzo atrakcyjny.

Zimny patriotyzm stosowany

„Po pierwsze Polska, po pierwsze Polacy”, „Cała Polska naprzód!”, a może „Silna bogata Polska”? W jaki sposób najlepiej okazywać miłość do ojczyzny i współobywateli w latach dwudziestych XXI wieku? Wieszając baner na płocie albo czerwone korale na szyi?

Polska polityka stała się popularną rozrywką i zjawiskiem momentami wręcz quasi-religijnym. Długie, zniuansowane i przede wszystkim merytoryczne debaty są domeną zazwyczaj niszowych think tanków i kanałów na YouTubie.

W mediach głównego nurtu dominują memy i kultura ciągłego oburzenia. Gdzie jest więc w tym wszystkim miejsce dla ludzi autentycznie zatroskanych o naszą wspólną przyszłość i chcących zrobić cokolwiek, aby była ona względnie bezpieczna i stabilna?

Praca dla Polski, praca dla milionów naszych współobywateli, a w tym także dla własnych bliskich (tych z obecnego i przyszłych pokoleń), to najlepsza odtrutka na liczne patologie naszego kraju. Dostrzeganie nieprawidłowości jest bowiem banalnie proste, a ich ciągłe opisywanie – jałowe.

Ale już zapobieganie im  to wyzwanie, które może stać się nie tylko „ścieżką kariery”, ale wręcz życiowym powołaniem i pasją. Krajowa Szkoła Administracji Publicznej, przy wszystkich swoich mankamentach, jest wciąż szansą na ciekawe, pełne sensu życie zawodowe. A skoro można łączyć przyjemne z pożytecznym, to cóż szkodzi spróbować?

Rekrutacja na kolejną edycję kształcenia stacjonarnego w KSAP trwa do 18 sierpnia. Wszyscy ci, którzy myślą o naszym państwie na poważnie, powinni zastanowić się nad aplikowaniem do „Szkoły Rycerskiej III RP”.

Bez patriotycznych uniesień, ale z zimnego, idealistycznego wyrachowania. Partyjna polityka to naprawdę nie wszystko, a Polska bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje zastrzyku kompetentnych i ambitnych państwowców.

Sprawne Państwo
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.